wtorek, 24 sierpnia 2010

Noc

Dziś niebo nade mną wygląda tak:







Nocą też pojawia się tęcza :D

Ja tu urządzę :DDDDDDDDD

Mam nowy katalog IKEI  i nie zawaham się go użyć :DDDDDD




















W zasadzie już go użyłam - wczoraj. Dostałam olbrzymią ciężką kopertę, a w niej MÓJ WŁASNY KATALOG Z MOIM WŁASNYM ZDJĘCIEM :DDDDDDD Położyłam na stole i czekałam na Męża. Wszedł, pokręcił się po domu i ze zdumieniem stwierdził, że potwornie wielki katalog dostaliśmy w tym roku. Potem zmrużył oczy i ............... wielkim głosem zakrzyknął: Ha, przecież to twoja fota :DDDDDDDDD

Potwierdziłam, ze skoromnym uśmiechem, że owszem - moja, i że w tym roku cały nakład katalogu IKEA będzie miał właśnie to zdjęcie na okładce :DDDDDDDDDD 

I co? Otóż mój Ukochany dał się wkręcić :DDDDDDDDDDDDDDDDDD Potrzymałam go w tej niewiedzy i zadufaniu przez moment i wylałam na niego kubeł zimnej wody oświadzczając, że to jednak ściema :DDDDDDDD Ale kawał mi się udał :DDDDDDD Mój Małż dał się wkręcić bez żadnych podejrzeń po raz pierwszy w życiu :DDDDDDDD

A teraz do rzeczy: lubię IKEĘ. Oczywiście nie wszystkie nowe propozycje przypadły mi do gustu,  bo to niemożliwe, żeby trafiała do wszystkich, ale wiele rzeczy bardzo mi się podoba. 

Jak zwykle znakomicie wygląda dział z tekstyliami - urzekające nowe wzory są także w tym roku, chociaż chciałabym żeby powtórzyły się też propozycje z poprzednich lat, bo były piękne. 

Zatrzymałam się też na stronach z ułatwiającymi życie gadżetami: mam nadzieję, że niedługo będę mogła wziąć worek pieniędzy i nabyć te wszystkie, które chciałabym mieć. Trochę tego jest - nie będę się rozpisywać. 

Ponieważ nie mam swojego miejsca do pracy w domu zatrzymałam się w dziale z domowymi biurami - fajnie byłoby mieć których z przedstawionych tu stołów. I krzesełka nie do pogardzenia, że o półkach na wspornikach nie wspomnę. Może....... Kiedyś............ Mam taka nadzieję, bo na razie przeszkadzam wszystkim domownikom wiecznie zajmując kuchenny stół.

A teraz co mi się nie podoba: zrobiło się za ciemno. Aranżacje są bardzo kontrastowe, wiele mebli dostało bardzo ciemne kolory - chyba tego nie lubię? Wolałam kiedy IKEA przedstawiała wnętrza jasne i lekkie. Teraz jest dla mnie nieco za ciężko. Na dodatek katalog jest tak bardzo wypełniony propozycjami, że  ktoś, kto nie jest zdeterminowany do obejrzenia go, odpada po kilku pierwszych stronach - tak było wczoraj z moim Mężem i jego kuzynem.

Zrobiło się późno, a ja umówiłam się na dziś z Agatą na dzień w IKEI :DDDDDDD Muszę lecieć - mam tyle do obejrzenia :DDDDDDDDDD. Pa :DDDDDD


Acha - tu zdjęcie, które jest na moim egzemplarzu katalogu :D Miska BLANDA w całej swej użyteczności :DDDDDDDDD













P.s.: Byłam, wróciłam. Gdybym dziś dysponowała kasą na zagospodarowanie pokoju do pracy, którego jeszcze nie mam, kupiłabym poniższe rzeczy:



Stół konferencyjny GALANT - wielki, bardzo stabilny - mogłabym sobie wszystkie moje bambetle, których używam na bieżąco, ustawić.

Lampa sufitowa FOTO - ładnie rozprasza światło, bo wnętrze jest matowe, użyłabym jej jako lampy do pracy: nad stołem.

Pojemniczki porcelanowe ASKER - w zasadzie gadżet kuchenny, ale mogłabym sobie w nie powkładać wszystkie moje, pędzelki, pisaki, ołówki i kredki.

Zasłony tiulowe LILL -  ładnie przez nie świat wygląda :DDDD, a jak jest przeciąg i powiewają, to jeszcze ładniej :DDDDDDD I kupiłabym ze dwa albo trzy komplety, żeby wszyściutkie sobie wisiały razem.

Dywan GATTEN - żeby mi było ciepło i miło :DDDDD Jest śliczny.

niedziela, 15 sierpnia 2010

Mania posiadania

Właśnie się zorientowałam ile par "muminków" posiadam:





Pierwsze - kupione ze sześć, albo więcej, lat temu za siedem złotych i najulubieńsze :DDDD

Te są najlepsze do pracy w ogrodzie (co widać), bo za wielkie o jakie dwa albo trzy  numery :DDDDDDD

Te miały taki śliczny poziomkowy kolor - nie umiałam się powstrzymać :DDDDDD

A te są z tego roku - jeszcze najmniej zniszczone więc mogą być jeszcze przez jakiś czas "kościołowe" :DDDDDD Poza tym wydały mi się taaaaaaaaakie zgrabne, ale Mężczyzna szybko wyprowadził mnie z błędu.

Średnia Świnka twierdzi, że to już się nazywa nerwica natręctw :DDDDDDDDDDD

środa, 11 sierpnia 2010

Na prośbę Oli

Moja Babcia urodziła i wychowała się w Warszawie.

Miała czworo rodzeństwa: 3 braci (jeden z nich - Mieciuś, zmarł jako małe dziecko, jeden został zagazowany z kolegą w obozie, najstarszy zmarł po powrocie z Dachau) i siostrę - Romę. Mieszkali na Starym Mieście. Pradziadek był znakomitym krawcem - Babcia zawsze mówiła, że szył tak mistrzowsko, że potrafił "wyprostować" garbatego. Myślę, że tak było naprawdę, a głównym źródłem utrzymania rodziny było szycie mundurów oficerskich i sutann.

Ciotka Roma była pięknością: wysoka, postawna, ciemnowłosa - bardzo szybko - jako szesnastolatka  wyszła za mąż za Wujka Mariana - niewiele od niej starszego. 

Moja Babcia - Zosia, miała wtedy lat dwanaście i konopie w głowie - zdaje się, że była bardzo nieznośna :DDDD  Z wujkiem Marianem  stanowili koszmarny duecik i chyba byli utrapieniem dla Prababci. 

Pewnego razu siedzieli sobie w bramie kamienicy, w której mieszkali i skubali pestki słonecznika albo dyni. Ponieważ Prababcia i stróż mieli ich na oku, łupiny nie lądowały na bruku, tylko trafiały z powrotem do papierowej torby - był piątek po południu.  W końcu i to zajęcie im się znudziło i zaczęli myśleć co zrobić. 

I wymyślili. Coś szalenie dowcipnego. Wrzucili torbę z łupinami przez lufcik okna w suterenie i z dzikim chichotem uciekli do domu. Po kilku godzinach wróciła do domu Prababcia: wpadła do mieszkania z furią w oczach (była maleńką kobietką, ale potrafiła w ataku wściekłości pobić wielkiego chłopa), złapała Mariana za kołnierz, a Zosię za ucho i zawlokła ich do sąsiedniej kamienicy. 

Okazało się, że okienko sutereny, przez które wrzucili nabój wypełniony śmietkami po dyni, należało do bardzo ubogiej żydowskiej rodziny. Gospodyni, wróciwszy do domu przed samym Szabatem i zobaczywszy potworny śmietnik na podłodze, wpadła w rozpacz, bo właśnie zaczęło zachodzić słońce. 

Właśnie wtedy na płaczącą kobietę trafiła moja Prababcia. Natychmiast skojarzyła pestki z Zosią i Mariankiem :D Musieli posprzątać i wyfroterować w szatańskim tempie całą podłogę, żeby sąsiedzi mogli zacząć swoje święto :DDDDDDDD Inaczej Prababcia zamieniłaby im życie w piekło :DDDDDDD

Wydaje mi się, że mąż kobiety, której tak "dowcipnie" dopiekli Zosia i Marian, był pomocnikiem mojego dziadka czyli też krawcem. Pamiętam też, że Babcia opowiadała, że Prababcia bardzo ich lubiła i ubrania po  starszych dzieciach, o ile nie były zniszczone, trafiały właśnie tam.

Wszyscy zginęli kilka lat później w warszawskim getcie.

p.s.: Gwoli wyjaśnienia dlaczego powyższy złośliwy żart został tak ostro i szybko ukarany: Szabat jest świętem żydowskim - zaczyna się w piątek po zachodzie słońca i kończy się w sobotę, także po zachodzie słońca - jest zakończeniem tygodnia, jak dla nas niedziela. Żydzi ortodoksyjni w tym czasie nie wykonują żadnych czynności będących pracą lub z pracą związanych. Stąd też tradycyjną potrawą szabasową był czulent, który włożony do szabaśnika lub duchówki (rodzaj piekarnika, w którym bardzo długo utrzymywało się ciepło - zwykle przy kuchni węglowej) "dochodził " przez wiele, wiele godzin.

Na potwierdzenie

jesieni :D




A co stało się ze śliwkami, możecie dowiedzieć się tutaj :D

 A w ogóle, to odkryłam, że rejestrowanie tego co się zje może być całkiem przyjemne :DDDD Agatko - dziękuję za zmuszenie mnie do tego :DDD

wtorek, 10 sierpnia 2010

A mnie jest szkoda lata

Idzie jesień?

Chyba tak. Bardzo powoli, ale jednak.

Do domu wchodzą złotooki i obsiadają bladozielonym wzorkiem sufity i ściany. W ogrodzie zakwitły różową chmurą moje ukochane zawilce japońskie.

Dziś rano była mgła. Mężczyzna rozpłynął się w szczęściu i zachwycie i może znowu zacznie jeździć na poranne zdjęcia?

Chyba pomaleńku trzeba zacząć oswajać się z kolejną zmianą pór roku, chociaż wciąż tak cudownie można sobie grzać stopy w słońcu :)


niedziela, 8 sierpnia 2010

Bo ja się boję sama spać

Sama boi się spać nasza Hecunia - najstarsza whipettka :DDD

Codziennie wieczorem maszeruje stukając pazurkami w podłogę do zosinego pokoju i pakuje sie do łóżka:D Jeśli Zosia zapomni o niej, to biedny pies stoi pod drzwiami pokoju w wyczekującej pozie :DDDD

A potem śpią sobie do rana: Heca na zosinej poduszce, a Zosia obok :DDDDDD

O miodzie

Lubię miód.

W zasadzie używam go zamiast cukru. Do wszystkiego. Do herbaty, do kawy, do gotowania.

Zawsze się zastanawiałam skąd ta miodowa słodycz? Technicznie to wiem, ale jak to się dzieje, że ona się tam gdzieś skądś bierze? I wiem :DDDDD Dziś na moment wyszło słońce i polazłam do ogródka. Trzaskały w cieple wysychające trzcinowe maty na płocie, parowała ziemia, a owady przyszły na śniadanie.

Nie umiem się ucieszyć roślinami jak w nich nie podłubię, więc, w piżamie i kapciach, kucałam w zielsku i pieliłam. Jak zwykle. I patrzyłam sobie na pszczoły i motyle na hyzopie i resztkach szałwii. I wiecie co? One tak latają od kwiatka do kwiatka, nie opuszczają żadnego, i całują je miłośnie :D Bzzzzzzzzzz - i całus:D Bzzzzzzzzzz - i całus:D Bzzzzzzzzzz - i całus:D

I stąd ta słodycz w miodzie :DDDDDDDDDDDDDDDDDD

środa, 4 sierpnia 2010

Tęsknienie

Tęsknię.

Za moją Babcią Zosią tęsknię. Bardzo.

I za Lublinem, w którym Babcia i Dziadek mieszkali, strasznie tęsknię. Jakoś udawało mi się to dotąd dławić.

Ale kilka tygodni temu dostałam od Mgiełki linka do jej zdjęć z Lublina - ślicznych. Z miejsc, które doskonale znam, bo się tam wychowałam: Brama Krakowska, Szambelanka, Podzamcze, Złota, fragmenty Lubartowskiej, przy której mieszkała Babcia.

A dziś, przez bloga Kasi, trafiłam do Oli czyli Bobe Majse i tam natknęłam się na obrazy Pana Andrzeja Rzepkowskiego, które pamiętam z galerii Pani Lucyny w bramie, w której mieszkałam. I idę sobie do Tomka - przyjaciela z Lublina, bo dłużej już mi się nie uda dławić tęsknienia.

Ten obrazek, to próbka. Do wiersza Józefa Czechowicza „Zimowe uroki”. Trochę nakłamałam, bo zza Bramy Krakowskiej nie widać wcale wieży z kogutkiem (za daleko - to prawie przy Katedrze) i jeszcze kilka innych zmyśleń tu jest (ale to wie chyba tylko Moja Mama). Całkiem po lewej jest ostatnie światełko w oknie, to okno mojej Babci. A na dachu jest jeszcze jedno maluteńkie światełko - to okienko strychu, na który chodziłam z Babcia wieszać pranie.

Pamiętam też pochody Pierwszomajowe (kiedy wywieszona przez okno darłam się do Dziadka ustrojonego w szarfę na grubym brzuchu, żeby mnie zauważył), wrzeszczące szczekaczki na ulicach, Cyganki z wiankami cebuli i patelniami. Ciągle gdzieś w głowie znajduje strzępki Lublina.

A jak już się uspokoję, to zajrzyjcie na Stołowy :)

O ziemi

Lubię zapach wilgotnej ziemi. Dziś pieliłam.

W moim wykonaniu jest to zajęcie spontaniczne, chaotyczne i niechlujne, jednakowoż, koniec końców, skuteczne. Skuteczne na tyle, że mój straszliwie zaniedbany ogródeczek, ujrzał światło dzienne. 

Tak sobie wyrywałam te chwaściska i wyrywałam i znalazłam dawno temu zgubioną haczkę (jakby kto nie był pewien do czego to to służy, to wyjaśniam, że się tym dłubie w ziemi pomocniczo - żeby wszystkiego własnymi pazurami nie radlić). Wspomniane narzędzie zostało przeze mnie zapomniane w trakcie ostatnich prób usunięcia zielska spomiędzy moich bylin. Próby były o tyle dramatyczne co nieskuteczne: upał tak kompletnie wysuszył glebę, że nie sposób było usunąć cokolwiek.

I tak sobie pomyślałam, że to wszystko jest tak pięknie urządzone: ziemia jest mądra. Kiedy jest sucho, a próbuję pielić, to ona trzyma te niechciane (przeze mnie) rośliny mocno mocno, jakby mówiła: zostaw, daj spokój, krzywdzisz mnie. Uspokój się - one chronią mnie przed upałem, nie pozwalają mi całkiem wyschnąć i umrzeć innym roślinom i stworzeniom, które tu żyją. 

I to prawda. Dziś, po dwóch dniach deszczu, wlazłam w grządki i wyrywałam, a ziemia puszczała korzenie chwastów bez większych oporów. Odnalazłam w całym tym bałąganie moje akanty, uratowałam przed unicestwieniem lawendę i szałwię. Odkryłam, że Mężczyzna, w szale zabawy z kosiareczką pozbawił mnie moich ślicznych krwawników talerzykowatych, hodowanych od malutkiego nasionka. Ale co tam - odrosną :D Odkryłam też dziko rozszalałe firletki i odętki, które już spisałam na straty. 

Fajnie pogrzebać sobie w ziemi :)

wtorek, 3 sierpnia 2010

Zmęczenie materiału...

mi się przydarzyło.

Po powrocie z wakacji musiałam się wziąć ostro do pracy i wczoraj właśnie skończyłam. Efekty... za jakiś czas. Bliżej nieokreślony :DDDDDDD

A tu próbka tego co chciałam robić, ale (z przyczyn obiektywnych: jakość papieru) zrobić mi nie było dane. Ale co tam - i tak fajno się bawiłam :DDDDDD





















Kto zgadnie jaka to książka? :DDDDD

Osoby oświecone proszę o nieudzielanie wskazówek :DDDDDDDDDDD

Osobom oświeconym dziękuję też za czuwanie nad moją ortografią :DDDDDDDD